Introligator – zawód z duszą. Opowieść o człowieku, który nadaje książkom drugie życie

Czasem, kiedy zamykam wieczorem drzwi swojej pracowni, w powietrzu wciąż unosi się zapach kleju, skóry i papieru. To zapach mojego świata – świata introligatora. Niektórzy mówią, że to zawód, który odchodzi w zapomnienie. Ja wolę myśleć, że to rzemiosło, które po prostu wymaga czasu, cierpliwości i serca. A te rzeczy nigdy się nie starzeją.

Kim właściwie jest introligator?

Introligator to ktoś, kto potrafi połączyć setki pojedynczych kartek w jedną spójną całość. To człowiek, który nadaje kształt książkom, dokumentom, albumom czy kronikom. W mojej pracy często zajmuję się także renowacją starych tomów – takich, które pamiętają jeszcze inne czasy, inne dłonie, inne historie.

Dla mnie introligatorstwo to nie tylko technika, to opowieść o trwałości i o szacunku do rzeczy. Każda książka, która trafia na mój stół, ma swoją duszę – wystarczy tylko dać jej drugą szansę.


Krótka podróż w czasie – jak to się zaczęło

Historia introligatorstwa sięga średniowiecza, gdy księgi oprawiano ręcznie w skóry, zdobiono złotem i zamykano w drewnianych okładzinach. Zanim druk stał się masowy, każda książka była dziełem sztuki.

Dziś w epoce ekranów i e-booków wiele się zmieniło, ale introligatorzy nadal trzymają się mocno. Bo nawet jeśli świat się cyfryzuje, wciąż jest coś magicznego w dotyku prawdziwego papieru i w dźwięku przewracanych stron.


Na czym polega moja praca

Kiedy do pracowni trafia książka, zaczynam od oględzin. Czasem to rozpadający się tom z rodzinną kroniką, czasem oprawa pracy magisterskiej, a czasem album fotograficzny, który ma wyglądać wyjątkowo.

  1. Najpierw przygotowuję arkusze – składam je, wyrównuję, czasem czyszczę lub wzmacniam.
  2. Potem szyję blok książki – ręcznie, nić po nici, żeby nic się nie rozpadło.
  3. Zaokrąglam grzbiet, przyklejam kapitałki, wyklejki, dociskam w prasie.
  4. Tworzę okładkę – z tektury, płótna albo skóry. Czasem dodaję złocenie, tłoczenie, subtelny napis.
  5. Na końcu łączę wszystko w całość – i nagle z luźnych kartek powstaje książka, gotowa na kolejne pokolenia.

Niektóre oprawy są proste, inne wymagają tygodni pracy. Ale każda daje to samo uczucie: satysfakcję, że coś trwałego powstało z rąk, a nie z maszyny.


Narzędzia, bez których nie ruszam się z miejsca

Nie potrzebuję nowoczesnych technologii. Wystarczy mi kostka introligatorska, kilka pędzli, igły, szpikulce, dobra prasa i gilotyna. Każde narzędzie ma swoją historię. Niektóre mają po trzydzieści lat i wciąż działają lepiej niż nowe.

To praca wymagająca precyzji, ale i wyczucia. Papier potrafi być kapryśny – za dużo kleju i się faluje, za mało i nie trzyma. Trzeba mieć cierpliwość i szacunek do materiału.


Jak zostać introligatorem?

Zawodu można nauczyć się w szkołach poligraficznych, ale prawdziwe rzemiosło poznaje się dopiero przy stole warsztatowym. Uczyłem się od starszego mistrza, który powtarzał:

„Nie spiesz się. Książka pamięta dłonie, które ją robią.”

I miał rację. To nie jest praca dla kogoś, kto lubi szybkie efekty. Tu liczy się spokój, dokładność i oko do detalu.


Ile zarabia introligator?

Nie oszukujmy się – nie jest to zawód, który przynosi fortunę. Ale daje coś innego: poczucie sensu. Średnio zarabia się od 3 do 5 tysięcy złotych miesięcznie, choć przy własnej pracowni i artystycznych zleceniach można dojść znacznie wyżej.

Ale w tej pracy największą nagrodą nie są pieniądze. To chwila, kiedy klient odbiera odnowioną książkę po dziadku i ma łzy w oczach.


Dla kogo pracuję

  • Dla studentów, którzy chcą, by ich prace wyglądały godnie.
  • Dla kolekcjonerów, którzy przynoszą mi XIX-wieczne tomy z nadzieją, że przetrwają kolejne sto lat.
  • Dla rodzin, które chcą zachować pamiętniki, kroniki i zdjęcia w trwałej oprawie.
  • Dla restauracji i hoteli, które zamawiają eleganckie menu i teczki w stylu retro.

Każde zlecenie jest inne, ale wszystkie łączy jedno – potrzeba piękna i trwałości.


Rzemiosło, które wraca do łask

W ostatnich latach zauważyłem coś ciekawego. Młodzi ludzie coraz częściej interesują się rękodziełem. Przychodzą, pytają, chcą się uczyć. Może to reakcja na cyfrowy świat – ludzie znów chcą dotknąć czegoś prawdziwego.

W internecie pełno jest filmów pokazujących proces szycia książki, złocenia grzbietów czy robienia notesów handmade. To cieszy, bo introligatorstwo to nie tylko zawód – to kultura dotyku i cierpliwości.


Historia z mojej pracowni – „Książka dla Anny”

Pamiętam, jak pewnego dnia przyszła do mnie młoda kobieta. W rękach trzymała zniszczony tomik po babci. Papier był żółty i kruchy, grzbiet się rozpadł.
Popatrzyła na mnie i powiedziała tylko:

„To wszystko, co po niej mam.”

Pracowałem nad tą książką tydzień. Delikatnie rozdzieliłem kartki, wyczyściłem je, zszyłem na nowo. Oprawiłem w jasną skórę, a na grzbiecie wytłoczyłem złotymi literami imię babci.

Kiedy Anna odebrała tomik, przez chwilę milczała. Potem pogłaskała okładkę i powiedziała:

„Teraz naprawdę wróciła.”

I to jest właśnie sens tej pracy. Nie chodzi o klej i nici, ale o emocje, pamięć i szacunek dla rzeczy, które przetrwały więcej niż my.


Podsumowanie

Być introligatorem to być trochę artystą, trochę rzemieślnikiem, a trochę strażnikiem cudzych historii. To zawód, który uczy pokory, cierpliwości i miłości do szczegółu.

W świecie, gdzie wszystko ma być szybkie i tanie, introligatorstwo przypomina, że piękne rzeczy potrzebują czasu.

Jeśli kiedyś weźmiesz do rąk starą książkę i poczujesz jej ciężar, zapach, fakturę papieru – pomyśl o kimś, kto kiedyś poświęcił jej godziny, by mogła przetrwać.
Być może był to właśnie introligator.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *